Poszedłem. Zobaczyłem. Zostałem.

Dziś pewnie bym obojętnie przechodził obok siedemnastowiecznej ryglówki na Starym Przedmieściu, gdyby nie jedna mała decyzja.: wejść na spotkanie jednej z gdańskich studenckich wspólnot o pokroju religijnym, akurat rozlokowanej przy oo. franciszkanach w Gdańsku.

Zachęcony namową kolegi, ze środowiska wydającego się średnio-religijnym: "przyjdź, zobacz", - poszedłem!

Poszedłem. Zobaczyłem. Zostałem.

Były to lata 90. Wtedy wielu młodych ludzi zadawało pytania, wielu szukało. Niekoniecznie modnej dziś "kasy" czy samorealizacji... ale raczej SENSU. Sensu Życia. Również na manowcach. Na imprezach unosiły się opary palonej marihuany a z głośników sączył się Smells Like Teen Spirit - Nirvany. Jednak niektórzy chcieli czegoś (lub Kogoś) więcej.

W salce mierzącej około 40 merów kwadratowych tłoczyło się - jak żartował potem o raczkującej w 1994 roku wspólnocie jej duszpasterz o. Tomasz Jank: "trzydzieści kobiet i jeden Marcin Dybuk" - ubrany w "skórę" dość wyluzowany jegomość, poruszający się "kultowym" samochodem marki Renault 5. O. Tomasz, charyzmatyczny młody zakonnik, snuł marzenia o chrześcijaństwie jak z pierwszych stron Dziejów Apostolskich, a jego jeszcze młodsi przyjaciele patrzyli w przyszłość, ożywieni świeżym doświadczeniem Żywego Boga obecnego w Kościele, dotykalnego w Liturgii, przechadzającego się przez wszelkie ludzkie życiowe doświadczenia podczas corocznej Paschy. Tego kipiącego Nowym Życiem ogrodu nie zmąciły nawet odwiedziny sekty, która pewnego razu próbowała zakłócić przebieg pokutnego nabożeństwa w Kaplicy św. Anny podczas rekolekcji wielkopostnych. To były piękne czasy... Pan Bóg pozwalał się "chwytać prawie za nogi", "chociaż diabeł robił nam zwarcie"- jak głosiła ówczesna, trochę dziś trącąca infantylizmem według nas - "starych wyżeraczy", ewangelizacyjna pieśń. Wielu miało marzenia, czy też plany życiowe: dalsze studia, pracę, zakon, małżeństwo.

No właśnie. Małżeństwo.
San Damiano - bo tym imieniem średniowiecznego franciszkańskiego kościółka - nazwała się grupa przyjaciół. Rozpalona przykładem świętego biedaczyny z Asyżu, podczas pielgrzymek do miejsc jego działalności, chciała braterstwo uczynić mottem swego życia. Jednak braterstwo dla niektórych było już czymś niewystarczającym - a mówię to trochę z wypiekami na twarzy. No, bo właśnie pojawiły się pierwsze małżeństwa., „I co tu z nimi zrobić? Na spotkania akademickie już za bardzo nie mają ochoty chadzać, myślą o innej - bardziej życiowej formacji. - I co tu począć?" - rozważał zapewne o. Tomasz Jank

No i zaczęło się. A jak? Tego do końca nie wie nikt.

IMG 0072aNiektórzy twierdzą, że to pary Surynów i Dybuków zainicjowały pierwsze spotkania nowej wspólnoty a inni, że zewnętrzny desant małżeństwa Marleny i Janusza Krupów dał impuls do stworzenia tego, co dziś zwie się Wspólnotą Rodzin Źródło Życia (za tą wersją optuje autor niniejszego tekstu). Ten pozornie mało ważny szczegół pozostawmy jednak do rozstrzygnięcia przebiegowi jakiejś wieczornej, kawowej dyskusji w ramach corocznych wyjazdowych rekolekcji. W każdym bądź razie, jak głosi oficjalna wersja historii wspólnoty, w 1998 roku osiem młodych, optymistycznie nastawionych do życia par małżeńskich i narzeczeńskich ogłosiło, że są już czymś z goła innym niż studenckie San Damiano. No i skończyły się przyjemne marzenia a zaczęła - mówiąc kolokwialnie - codzienna "orka". Oczywiście "orka" przynosząca owoce.Gdy ktoś czytał przedostatni tom powieści C.S. Lewisa, Opowieści z Narni, pt. "Siostrzeniec czarodzieja", przypomina sobie zapewne opis "kipiącej owsianki", jaką była tytułowa kraina podczas jej stwarzania. Podobnie też rzecz miałaby się z ową wspólnotą rodzin tworzoną przez ludzi o różnych temperamentach i dojrzewających do wiary w kontekście całego bogactwa i różnorodności katolickiej tradycji. Akademicka Wspólnota San Damiano, skupiająca w sobie doświadczenia oazowe, charyzmatyczne a przede wszystkim franciszkańskie spotkała się tu z przeżywaniem wiary na sposób bardziej wewnętrzny. Karmelitańska tradycja wniesiona podczas żywego kontaktu ze szczecińską Wspólnotą Miłości Ukrzyżowanej przeplatała się z dość licznym uczestnictwem braci i sióstr w rekolekcyjnych propozycjach oo. jezuitów. Dawny udział niektórych osób w życiu Drogi Neokatechumenalnej wpłynął na egzystencjalne pojmowanie życia religijnego „wspólnotowiczów" - a mowa tu o świadomości Boga działającego w historii życia człowieka.

p2005 4a

Jednak przede wszystkim jeden moment był i jest wspólny tym wszystkim nurtom. Co roku w ciągu trzech dni przypadających między drugą połową marca i kwietnia wielu małżonków ze Źródła Życia robi przystanek w życiowej pogoni. Przestają być ważni pracodawcy w korporacyjnych uniformach. Gasną ekrany telewizorów wypełnione gadającymi głowami polityków i celebrytów. Jak dzieci ze wspomnianej już powieści angielskiego pisarza, tak też owi dorośli "źródło-życiowicze", twardo stąpający po gruncie polskiej po-transformacyjnej rzeczywistości, wchodzą w inny świat i czas. Czas uobecniający wydarzenia sprzed dwóch tysięcy lat - a jednak przenikający "trudne dziś". Bo taka jest Pascha. Bo jest Nią Chrystus rozciągnięty na swym Krzyżu poprzez całą historię - i to nie tylko tą z kart podręczników mądrych naukowców, ale tą MOJĄ, historię prostego człowieka, zwyczajnego rodzica, rodzica, który może nawet stracił dziecko, który doświadcza swojej niemocy w walce z grzechem - ale dzięki temu staje się "pojemny na Łaskę". Ale Pascha, jak i każda niedzielna Eucharystia, to dla tych małżonków, i ich rodzin również Światło na końcu drogi, to zapowiedź Nieba. A Niebo jest blisko. Smakują Go już w Liturgii. Smakują Go podczas wspólnych agape, kiedy małymi grupkami rodzin w Wielki Czwartek, na wzór Żydów uciskanych przez egipską władzę, wspólnie spożywają przygotowaną baraninę, gorzkie zioła, popijając słodkim winem - symbolem nadziei na Nowe Życie w Kanaanie.

Mówiąc trochę ze wstydem - mało są zauważalni w codziennej rzeczywistości klasztoru, choć sercem są blisko. Jednak, gdy już tylko się pojawią, dzięki żywiołowości i zdolnościom wokalnym swych dzieci mają szansę nadrobić te braki... licząc oczywiście na wyrozumiałość oo. franciszkanów, członków grup, wspólnot czy też każdego innego uczestnika przyklasztornego życia :)

Sylwek Moczyński


Logowanie